Oszczędzaj z głową. Lokata, polisolokata, fundusz inwestycyjny czy certyfikat ? Jakie formy oszczędzania wybrać aby nie stracić?

Media w ostatnim okresie obiegły liczne informacje dotyczące sporów tzw. frankowiczów  z bankami. Wszyscy zainteresowani klienci żywo reagowali na kolejne wyroki zapadające w sprawach kredytów frankowych. Nieco na bok zostały zepchnięte rozliczenia innego rodzaju produktów bankowych, które to ku zdziwieniu klientów okazały się nie najlepszą inwestycją i temu chciałabym poświęcić dzisiejszy artykuł.

Jak wygląda schemat oszczędzania?

Schemat oszczędzania wygląda podobnie. Każdy z nas jest przekonany, że jest mądrzejszy od tych wszystkich, którzy zostali oszukani przez Ambergold, czy od sąsiadki, która dała się zwieść oszczędnościom polegającym na tzw. piramidzie finansowej. Udajemy się przecież do banku, który wzbudza nasze zaufanie, z którym często współpracujemy od lat, często w tym samym banku decydujemy się na założenie lokaty. I tu zwykle zaczyna się historia moich klientów, którzy stanęli później w szranki ze swoimi bankami.

A dlaczego historia oszczędzania zaczyna się przy zakładaniu lokaty? Kto z nas nie stanął przed dylematem przechowywania oszczędności na lokacie, której oprocentowanie jest marne, a my mamy wrażenie, że te pieniądze po prostu nie pracują. Zaczynamy rozmyślać wówczas czy nie lepszym pomysłem byłoby zainwestowanie w nieruchomości, złoto lub inny kapitał, który na przestrzeni lat pracuje, czego dowodem namacalnym są rosnące ceny nieruchomości. Wówczas, kiedy rozważamy za i przeciw lokaty – z pomocą może nam przyjść pracownik banku oferujący inne produkty bankowe przedstawiając nam ofertę niemal nie do odrzucenia.

My żądni zysku i tego, żeby nasze środki pieniężne pracowały nawet kiedy my śpimy – dajemy skusić się tzw. polisolokatom, certyfikatom inwestycyjnym i tym podobnym produktom. Gdzieś po drodze zapominamy, że w życiu nie ma nic za darmo, a kosztem potencjalnie większego zysku jest ryzyko, zmienność wskaźników i możliwość utraty środków.

Dostrzegalne w ramach upowszechnionych praktyk bankowych stało się zjawisko tzw. missellingu ( z języka angielskiego chybiona sprzedaż). O występowaniu tego zjawiska mówi się wówczas, gdy sprzedawana jest usługa, która jest danej osobie niepotrzebna, czyli przykładowo do pożyczki jako obowiązkowe sprzedawane jest ubezpieczenie od utraty pracy osobie będącej na emeryturze. Wiadomym jest, że tego typu ubezpieczenie nie będzie użyteczne dla tego konkretnego klienta, jednakże sprzedawca przedstawia produkt w taki sposób, aby nieświadomy klient zdecydował się na jego wykupienie.

Inny przykład, klient zgłasza swoje potrzeby, których przewodnią jest gwarancja zachowania kapitału, a mimo tego oferta dotyczy usługi związanej z wysokim ryzykiem utraty środków. Akcentowane są wskaźniki obrazujące zysk, co więcej pracownik zapewnia nas o pełnej gwarancji kapitału, a efekt jest taki, że klient podpisuje umowę, w której drobnym drukiem zapisane jest, że został pouczony o ryzyku.

Co to jest misseling?

Najogólniej rzecz ujmując misselling to proponowanie konsumentom nabycia usług finansowych, które nie odpowiadają potrzebom tych konsumentów ustalonym z uwzględnieniem dostępnych przedsiębiorcy informacji w zakresie cech tych konsumentów lub proponowanie nabycia usług finansowych w sposób nieadekwatny do charakteru tych usług.

Umowy często są długie, a przeciętny obywatel ma trudność w zrozumieniu zasad funkcjonowania funduszu, terminu i zasad wypłaty środków. Jako adwokat, a zatem osoba, która z umowami ma wiele wspólnego mogę śmiało powiedzieć, że język umów, interpretacja zapisów często nastręcza problemów nawet i sędziom, a co dopiero zwykłemu Kowalskiemu.

 

Morał z tego artykułu ma być dla Państwa taki, ażeby swoje oszczędności, często odkładane sukcesywnie przez całe życie lokować rozważnie. Bank to z pewnością bezpieczniejsze miejsce dla przechowywania środków aniżeli domowa skarpeta czy poduszka. Jednak wszystko ma swoją cenę, tak i wyższy zysk ma cenę ryzyka utraty środków.